Zastanawia mnie, czy to polskie oddziały H&M wykupiły tak mało towaru, by zapewnić go wszystkim ważniejszym sklepom w naszym kraju czy też zostało im odgórnie tak mało przydzielone? A może uznano, że Anna dello Russo jest za mało rozpoznawalną osobą w Polsce, i dlatego nie będzie aż tak dużego zainteresowania jej kolekcją? Nie, to chyba niemożliwe.
Ktoś może podsunąć, że przecież biżuterię tej kolaboracji można kupić, powiedzmy, na allegro. To prawda. Już od dnia pojawienia się kolekcji w sklepach, można było znaleźć na aukcjach większość „smaczków”, oczywiście po odpowiednio wyższych cenach. Mi ochota na bransoletki przeszła niesamowicie szybko, gdy okazało się, iż oprócz przesyłki muszę dopłacić dodatkowo minimum 50 zł.
Poza tym, kupowanie w internecie to nie to samo. Odmówiono nam przyjemności obejrzenia towaru na własne oczy, dotknięcia i sprawdzenia wszystkiego samodzielnie. Jednak, co najważniejsze, odmówiono nam tego dreszczyku emocji przy przekraczaniu progu sklepu i szybkiemu polowaniu na to wymarzone, wypatrzone wcześniej w ELLE czy na groszki.pl cudeńko! A to wręcz zbrodnia.
Dziwię się, mimo wszystko, że starczyło towaru dla sporego grona blogerek, by „promowały” kolekcję. Pytanie tylko, po co promować coś, czego kupić nie można?
To niepierwsza akcja tego rodzaju. Pamiętam jeszcze kolaborację Jimmy'ego Choo dla H&M, kiedy to zorganizowano przedsprzedaż dla VIP'ów w Warszawie. W następny, oficjalny dzień wejścia kolekcji, można było obejść się smakiem. Dla wytrwałych Warszawiaków (wyczekujących w nocy w kolejce) znalazło się parę sztuk odzieży i może dwa buty, które VIP'y wykupić nie zdążyły. Ach <3